Środa 11.11.2015r. godzina 8.00 ja jeszcze orbitująca w krainie dalekich snów. Oczu ani myślę otworzyć. W oddali słyszę jakieś człap człap i lekkie postukiwanie. To mój czterołapny Dziamdzior wstał. Przyszła mnie obudzić bo ją przycisnęło. Zwlekłam się ledwo patrząc na oczy. Ogarnięta do stanu, żeby można wyjść ze Schabem na dwór wyszłyśmy. Gaja zrobiła co miała zrobić i do domu. Pierwsze co kierunek kuchnia i ekspres do kawy. Zrobiłam ten mój czarny napój bogów z mlekiem i cynamonem. Teraz można się budzić.
Nastało południe. Zabrałam się z Gają na spacer do lasu. Ją nosiło bo chciała się bawić. Ruszyłyśmy swoją trasą. W ruch poszły wszelkiego rodzaju patyki. Schabowi włączył się "świr". Idę sobie a Gaja między nogami mi się pląta. Coś tam do niej gadam, obracam się a moim oczom pokazały się maślaki. To już u tradycja znajdywania grzybów 11.11. Choć w poprzednich latach prawdziwki znajdywałam. Zebrałam je i zaniosłam do domu.
Późne popołudnie. Dzień wcześniej upiekłam pierwszy raz Marcińskie rogale.
Nawet mi wyszły. Do tego grzaniec i można było świętować.
O, mniamniocha!...
OdpowiedzUsuń